sobota, 6 września 2014

Rozdział II

Cała szkoła pogrążona była w żałobie. Szafka dziewczyny udekorowana została czarną wstęgą, a pod nią spoczywały kwiaty i świeczki, pozostawione przez przygnębionych uczniów. Ogromne czarnobiałe zdjęcie stało się dekoracją holu i przypominało wszystkim o tragedii. Cassandra wpatrywała się w nie przez piętnaście minut, bezskutecznie próbując zebrać myśli.
Była taka młoda. Taka śliczna. Jej uśmiech zdawał się pocieszać wszystkich dookoła, jakby chciała przekazać tajną wiadomość: „Już jest okay”. Mavel poczuła łzy zbierające się w kącikach oczu. Nawet jej nie znała. Jak mogła tak bardzo przeżywać śmierć kogoś, o kogo istnieniu do wczoraj nie wiedziała? Oczywiście, śmierć sama w sobie jest przygnębiająca, ale mimo wszystko nie powinna aż tak się tym przejąć. Dzieciaki ciągle popełniają samobójstwa, giną w wypadkach samochodowych, albo biorą za dużą ilość niedozwolonych substancji. Dlaczego więc śmierć Allison Argent przyciągała ją jak magnes?
Cassie nie lubiła tajemnic, ani zagadek. Trzymała się z daleka od wszystkich łamigłówek i labiryntów. To była dziedzina jej siostry. Ale za postacią ciemnowłosej przyjaciółki Isaaca kryła się historia. I choć Mavel planowała trzymać się z daleka od problemów i kłopotów, nie mogła powstrzymać swojej ciekawości.
- Lizzie…- mruknęła, grzebiąc widelcem w zapiekance z makaronu. Siostra podniosła na nią uważne spojrzenie.
- No?
- Ruszyłaś już sprawę tych morderstw?
Elizabeth starała się nie pokazać swojego zdziwienia. Przez chwilę wpatrywała się w Cassandrę, a potem westchnęła głośno.
- Nie. Musiałam rozpakować nasze rzeczy, pozałatwiać parę spraw, papiery, dokumenty…- przez chwilę wyglądała na bardzo zmęczoną. Nie sądziła, że przeprowadzka i zabawa w dorosłą może być tak uciążliwa. – Ale jutro mam zamiar zaatakować szeryfa. Będzie musiał odpowiedzieć na moje pytania! – nagle ożywiła się i nawet wysiliła na uśmiech. Cassandra doceniła starania, choć poczuła się rozczarowana. Liczyła, że jej siostra już coś znalazła, w końcu miała ten niesamowity instynkt i talent. – Śmierć tej dziewczyny spadła mi jak gwiazdka z nieba! Ale oczywiście strasznie mi jej szkoda…
Cassandra poczuła jak kawałek makaronu staje jej w gardle. Odłożyła sztućce.
- Ja już może…podziękuję – odsunęła krzesło. Niesforne myśli nie opuszczały jej głowy. Chciałaby mieć myśloodsiewnię, jak Albus Dumbledore w serii o Harrym Potterze. Od zawsze była fanką tej książki i nigdy nie zapomni histerii w jaką wpadła, kiedy w dzień swoich jedenastych urodzin nie otrzymała listu z Hogwartu. Pamiętała jak rodzice cierpliwie tłumaczyli jej, że ta szkoła nie istnieje, podobnie jak magia. Cóż, co w sprawie tego drugiego odrobinę się pomylili.
Założyła buty do biegania i ruszyła wczorajszą trasą. Liczyła, że spotka Isaaca, którego oczywiście nie było w szkole. Nie dziwiła mu się. Wyglądał na bardzo związanego z Allison i jej śmierć musiała być dla niego ciosem. Ale chciała z nim porozmawiać. W końcu był z Argent tego ostatniego, tragicznego wieczoru.
Próbowała powstrzymać rozczarowanie, kiedy nie znalazła chłopaka. Z resztą co miała by powiedzieć? Że jej przykro? To takie banalne. Prosto z mostu zapytać co się stało? Nigdy nie należała do bezczelnych i bezpośrednich. Westchnęła głęboko i skierowała się w stronę domu. Nie mogła powstrzymać złej myśli, że w jakiś sposób to ona przyprowadziła niebezpieczeństwo do Beacon Hills. W końcu czy to przypadek, że niewinna dziewczyna zginęła akurat kiedy Cass zamieszkała w tym mieście?
Nagle skręciła gwałtownie w leśną ścieżkę. Biegła chwilę równym rytmem prowadzona przez nieznaną siłę. Nie znała tego lasu, ale jakimś cudem wiedziała gdzie biec, przyciągana niczym magnes.
Zatrzymała się dopiero przed przewróconym, spróchniałym drzewem, na którym ktoś siedział. I mimo, że Cassandra była nowa w mieście, doskonale wiedziała kto to jest.
Stiles Stilinski. Zaginiony syn szeryfa. Którego nikt nie widział od trzech tygodni.
Chłopak podniósł się gwałtownie na jej widok. Wyglądał źle. Był strasznie blady i wychudzony, a pod oczami miał ogromne sińce, jakby nie spał od czasu zaginięcia. Swoimi brązowymi oczami zaskoczony wpatrywał się w dziewczynę.
- Przepraszam, że ci przeszkodziłam…- mruknęła cicho, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Jej oddech był przyspieszony, ale nie wiedziała, czy to przez bieg czy stojącego przed nią Stilesa Stilinskiego. Uśmiechnął się lekko, ale natychmiast się skrzywił jakby sprawiło mu to ból.
- Jak sądzę las jest dla każdego.
- Szukają cię, wiesz?! – powiedziała nagle, z taką mocą i pewnością, o jaką sama się nie posądzała.
- Wiem. I mnie znaleźli. Po prostu nie mogłem…Nie mogłem wysiedzieć w domu…Nie po…to moja wina…Scott mnie znajdzie…nie mogę tam być…
Usiadł na przewróconym pniu i schował twarz w dłoniach. Cassandra nie mogła nic zrozumieć z jego urywanych wypowiedzi, ale nachyliła się nad chłopakiem i uspokajającym gestem dotknęła jego ramienia.
- Powinieneś wrócić do domu…- podniósł na nią umęczone spojrzenie. Cass, mimo wszystkiego co ostatnio przeżyła, nigdy nie widziała tyle bólu. – Chodź, pomogę ci.
Chwyciła go za ramię i delikatnie pociągnęła. Wstał i stanął pewnie na nogach, mimo okropnego osłabienia.
- Kim ty w ogóle jesteś?
- Cassandra Mavel. Ale to nie jest istotne.
Szli bardzo powoli. Chłopak uważnie stawiał krok za krokiem, uważając by nie upaść.
- Co robisz w Beacon Hills? – zachwiał się, ale blondynka szybko chwyciła go za ramię.
- Przeprowadziłam się z moją siostrą.
Usta Stilesa wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
- Nikt nie przeprowadza się do Beacon Hills tak po prostu. To miasto samo przyciąga. Samo wybiera sobie mieszkańców. I jeśli ciebie też wybrało to…- urwał. Jego oddech przyspieszył. Był wykończony i choć w głowie Cass pojawiło się tysiąc pytań, nie miała serca mu ich zadać.
Zanim doszli do domu chłopaka minęło już sporo czasu. Kiedy do drzwi zostało im parę metrów, otworzyły się one z hukiem, a przez nie wybiegł ciemnowłosy chłopak, którego Mavel już kojarzyła. Scott McCall.
- Stiles! – zawołał i natychmiast chwycił przyjaciela. Pomógł mu wejść do domu, nawet nie oglądając się na Cassie. Nie dziwiła mu się. Stilinski był w fatalnym stanie i naprawdę potrzebował pomocy. Stała więc przed otwartymi drzwiami, niepewna czy może wejść. W końcu jednak westchnęła głęboko i przekroczyła próg. Nie zdążyła jednak wejść dalej, bo drogę zagrodził jej przystojny, wysoki chłopak. Jego też już znała. Isaac.
Wyglądał źle. Oczy miał opuchnięte i czerwone, jakby długo płakał, co pewnie było zresztą prawdą. Od śmierci Allison nie minęła nawet doba.
-  Cassandra Mavel – mruknął, mierząc ją z góry na dół. – Musimy porozmawiać.
Wypchnął ją za drzwi. Założył ręce na piersi wbijając w nią uważne spojrzenie błękitnych tęczówek.
- Gdzie go znalazłaś?
Dziewczyna przeczesała ręką jasne włosy i westchnęła głęboko. Nagle poczuła całe zmęczenie, wcześniej zastąpione buzującą w krwi adrenaliną i postanowieniem, żeby doprowadzić chłopaka do domu.
- W lesie. Biegałam i go znalazłam.
Isaac nie wyglądał na przekonanego. Przypatrywał się jej przez dłuższą chwilę.
- Tak po prostu. Biegłaś a on siedział sobie w lesie? A ty tak po prostu kazałaś mu wstać i przyprowadziłaś go do domu.
Cass zacisnęła usta.
- Tak. Tak właśnie było – syknęła.
- Nie wierzę ci. Nie ufam ci – mruknął chłopak. – Pojawiłaś się znikąd i…
- I co? Myślisz, że to przeze mnie zginęła twoja przyjaciółka? – prychnęła Cassandra i natychmiast pożałowała swoich słów. Isaac całkowicie zbladł, a na jego twarzy pojawił się ból. Dziewczyna przeklęła w myślach, ale postanowiła się nie wycofywać. To była okazja by dowiedzieć się czegoś o śmierci dziewczyny. – Oskarżasz mnie, choć nawet jej nie znałam. Ale to ty byłeś z nią tamtego wieczoru. I to ty jechałeś z nią niewiadomo gdzie. I prawdopodobnie to ty jako ostatni widziałeś ją żywą.
Zapadła cisza. Twarz Isaaca zamieniła się w kamień.
- Wiem, że to nie przez ciebie zginęła. Ale nie wierzę, że jesteś tylko niewinną blondynką, która biega i znajduje ludzi w lesie.
Cassandra wstrzymała oddech.
- To kim według ciebie jestem? – prychnęła, krzyżując ręce na piersi. Przez twarz chłopaka przemknął dziwny cień, a w oczach pojawiła się determinacja.
- Nie wiem. Ale się dowiem.
- Stiles powiedział, że Beacon Hills samo wybiera i przyciąga mieszkańców. Co to znaczy?
- To znaczy, że on sam nie wie co mówi i gada od rzeczy. Gdybyś go znała, wiedziałabyś, że zawsze tak ma.
- Nie wierzę ci. Nie ufam ci – Mavel uśmiechnęła się lekko, przedrzeźniając wcześniejszą wypowiedź chłopaka. Isaac otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale przerwał mu Scott, który hukiem otworzył drzwi.
- Dziękuję ci, że go przyprowadziłaś – podszedł do dziewczyny.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku? – Cassie zerknęła nad jego ramieniem w głąb domu. Stiles siedział na kanapie w towarzystwie rudowłosej dziewczyny i Kiry.
- Będzie w porządku – skinął głową. – Jest już późno, nie będziemy cię zatrzymywać.
Subtelne wyproszenie. Wzrok Cassandry wędrował od Scotta do Isaaca. Poczuła falę rozczarowania. Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi dostarczyli jej tylko jeszcze więcej pytań. Każdy z nich, każdy z tej ich dziwnej grupy, przyciągał ją. Mimo, że właśnie ją odepchnęli, koniecznie chciała z nimi zostać. Próbowała powstrzymać gorycz rozlewającą się po jej ciele.
- Świetnie. Mam nadzieję, że Stiles poczuje się lepiej. Cześć.
Odwróciła się na pięcie i zacisnęła pięści. Ta grupka skrywała jakiś sekret. A ona zamierzała się dowiedzieć jaki.
Kiedy tylko oddaliła się na odległość kilkunastu metrów, poczuła się jakby ktoś zdjął jej z barków ogromny ciężar. Nagła ulga zaskoczyła ją i sprawiła, że niemal się przewróciła. Im dalej od domu Stilinskiego się znajdowała, tym słabszy stawał się ucisk w głowie. Kiedy znalazła się w swoim pokoju, czuła się lekka i zrelaksowana.
To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że z tą grupą jest coś nie tak. Działali na nią. Atakowali ją swoją energią. Nie miała pojęcia czym różnili się od innych, ale nie zamierzała tak tego pozostawić. Jeśli zamkną przed nią drzwi, wejdzie oknem.
Odkryje ich tajemnicę.

Elizabeth pewnym krokiem weszła do budynku policji. W głowie powtarzała sobie mantrę „jesteś świetna, jesteś pewna siebie, jesteś twarda” i z całych sił próbowała w nią uwierzyć. Uśmiechnięta, stukając swoimi niebotycznie wysokimi obcasami, podeszła do najbliższego stanowiska.
- Przepraszam, gdzie znajdę szeryfa?
Kobieta w ciasnym koku i mało twarzowym mundurze zmierzyła ją od góry do dołu. Elizabeth wiedziała, że była ładna. Ciemne włosy opadały z wdziękiem na jasne, gładkie ramiona. Duże, niebiesko-zielone oczy, otoczone były gęstymi, długimi rzęsami. Pełne usta, jak często słyszała, miała wręcz stworzone do całowania. Była niska, ale szpilki sprawiały, że nie rzucało się to w oczy, a mężczyźni pragnęli się nią opiekować i chronić przed całym złem tego świata. Nie musiała się nawet starać, ale i tak była idealnie szczupła. Kobiety często zazdrościły jej urody, a mężczyźni padali do jej stóp, jednak jedyną miłością życia Elizabeth pozostawały tajemnice. I właśnie z tego powodu znalazła się na tym małym posterunku policji.
- Dlaczego chce pani rozmawiać z szeryfem? – kobieta zmarszczyła brwi, nieufnie przypatrując się Mavel.
- To moja osobista sprawa i byłabym wdzięczna, by dowiedziało się o niej jak najmniej osób – szepnęła Elizabeth, zmieniając taktykę. Spróbowała przyjąć zawstydzony i lekko wystraszony wyraz twarzy. Kobieta natychmiast zmieniła do niej podejście.
- Oczywiście, przepraszam…Szeryf jest w swoim biurze, ale z kimś teraz rozmawia. Proszę chwilę poczekać. Na pewno chętnie z panią porozmawia.
Lizzie skinęła głową z wdzięcznością i udawaną ulgą. Zawsze była dobrą aktorką i występowała we wszystkich szkolnych przedstawieniach. Usiadła przed gabinetem szeryfa, z rozbawieniem zauważając spojrzenia posyłane jej przez funkcjonariuszy policji. W końcu drzwi otworzyły się i wyszedł przez nie poważny mężczyzna z zarostem, wyglądający na niezłego twardziela. Nawet nie zerknął na Elizabeth, tylko natychmiast skierował się ku wyjściu.
- Szeryf Stilinski. W czym mogę pani pomóc? – wyglądał na porządnego faceta. Może trochę zmęczonego, ale dobrodusznego. Lizzie niemal natychmiast poczuła wyrzuty sumienia. Jeśli jej artykuł wyjdzie tak jak tego chce, Stilinski zapewne straci pracę.
- Nazywam się Elizabeth Mavel. Czy możemy porozmawiać?
Ręką zaprosił ją do środka gabinetu. Usiadł za swoim biurkiem, na którym leżały stosy dokumentów i teczek. Brunetka zajęła miejsce naprzeciwko niego. Poczuła się jak w liceum, kiedy lądowała na dywaniku u dyrektora, co z resztą zdarzało się dość często.
- O co chodzi? – Stilinski wbił w nią swoje przenikliwe spojrzenie.
- Chciałabym dowiedzieć się czegoś o śmierci Allison Argent.
Na twarzy szeryfa pojawiło się zdziwienie. Odchylił się na swoim fotelu, nie odrywając wzroku od kobiety.
- Myśli pani, że tak po prostu udzielę pani informacji o śledztwie?
- Pracuję dla stanowej gazety „California News” – Lizzie rozsiadła się wygodniej, próbując sprawić wrażenie  wyluzowanej i spokojnej.
- Niech pani wybaczy, ale mam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż zadawanie się z wścibskimi pismakami – szeryf wstał i wskazał ręką wyjście. – Żegnam.
- Nie chce pan mówić o tej sprawie? A może dowiem się czegoś o śmierci jej matki? Albo o śmierci…- dziewczyna także wstała i wyciągnęła notatnik z przedniej kieszeni obcisłych jeansów. – Vernona Boyda? Erici Reyes? Adriana Harrisa? Matta Daehlera?
- Proszę stąd wyjść – przerwał jej gwałtownie Stilinski, ale ona nie zamierzała go posłuchać.
- Macie tu dużo brudów, szeryfie. Jak to się stało, że FBI jeszcze nie zainteresowało się tym miasteczkiem?
- Tak się składa, że ściśle współpracujemy z FBI. Agent McCall jest…
- Zaginięcia, porwania, morderstwa…Każda z ostatnich spraw pozostawia pytania i nie daje odpowiedzi. Ukrywacie coś, tuszujecie. A ja dowiem się co to jest – brzmiała mocno i pewnie, niczym zawodowa dziennikarka na tropie. Szeryf zmarszczył brwi.
- Jak pani śmie?! Przychodzić tu, wypytywać, węszyć w poszukiwaniu sensacji, akurat kiedy widziałem się z jej ojcem! Dla pani śmierć tej dziewczyny to niezły temat! Wprost na pierwszą stronę, co? Ja ją znałem. I nie zamierzam pozwolić bezcześcić jej pamięci. Niech pani stąd wyjdzie – brzmiał surowo i twardo. Na jego twarzy widoczna była pogarda i Mavel przez chwilę poczuła się źle z samą sobą. Nie zamierzała się jednak poddawać.
- Bezcześcić jej pamięci? To wy próbujecie zatuszować tą sprawę! A ja tak tego nie zostawię!
Wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. Funkcjonariusze policji wymienili zmieszane spojrzenia. Zapewne słyszeli jej kłótnię z ich szefem. Nie przejmowała się jednak nimi. Dostała to czego chciała: potwierdzenie, że coś tu było nie tak.

Kiedy tylko ta wścibska dziennikarka wyszła z gabinetu, Stilinski natychmiast złapał za słuchawkę. Jak ona śmiała? Wykręcił znajomy numer i przez chwilę czekał na sygnał.
- Tak? – po drugiej stronie linii odezwał się męski głos.
- Potrzebuję pomocy – westchnął szeryf, palcami masując skronie. Nie pamiętał kiedy ostatnio przespał całą noc. – Odwiedziła mnie dzisiaj wyjątkowa dociekliwa dziennikarka. Węszy w sprawie morderstw…Zajmij się tym. Mam już wystarczająco dużo roboty z tuszowaniem tych wszystkich – westchnął głęboko – paranormalnych wydarzeń.
Po drugiej stronie słuchawki Derek Hale skinął głową.
- Podaj mi tylko nazwisko. Załatwię to.

W końcu się zebrałam i to napisałam! 
Cieszę się, że wam się podoba. 
Naprawdę, nie spodziewałam się tak pozytywnej reakcji!
 Dziękuję za wszystkie opinie. 
Motywujecie mnie do dalszego pisania.